wtorek, 31 grudnia 2013

Król Lew po Tigowemu, cz. 7

 Cmentarzysko było wybitnie nieprzyjemnym miejscem. Taka nie był tchórzem - to na pewno nie. A jednak, ciarki przechodziły mu po grzbiecie, kiedy nagle za plecami syczały gejzery.
  Nad całym tym ponurym krajobrazem królowała mgła, podświetlana z góry światłem księżyca. Młody książę nie był pewien, co gorsze - momenty, w których chmury przysłaniają jedyne źródło światła, czy momenty, w których mgła pojawia się wyraźnie w jego blasku. Szedł i myślał. Za dużo.

- Może ta Gwardia nie byłaby złym pomysłem... - szepnął Taka sam do siebie. Uśmiechnął się szyderczo pod nosem i za chwilę cicho dodał - Cóż, mógłbym wtedy spacyfikować braciszka, gdyby nadużywał swojej władzy...

 Coś zaszeleściło między dwoma szkieletami po jego prawej. Stanął i gwałtownie się odwrócił. Nie był zbyt dobry w walce, choć Uru robiła co mogła - nie polował, ani nie walczył zbyt dobrze. Był sprytny, jednak siłowo przegrywał z każdym. Nie umiał wykorzystać swojej inteligencji do uzupełnienia braków postury.

Nagle usłyszał złowieszczy chichot. Wiedział już doskonale, że jest obserwowany, ale miał nadzieję, że zdąży dojść do jaskiń, zanim strażnicy go dorwą. Zza któregoś kamienia, przez dym z gejzerów, przeszła duża, nieco podrapana hiena. Za nią dwie następne, nieco mniejsze.
- Proszę, proszę, proszę... - wyszczerzyła kły w szyderczym uśmiechu. Jej głos przerażał Takę, choć on sam nie wiedział czemu. - Młode lwie szczenię... Co tu robisz, robaczku? Wiesz, że w to miejsce tacy jak ty nie powinni zapuszczać się sami...
 Okrążały go wpatrując się uparcie w jego świecące, szmaragdowe oczy. Książę z początku nie wiedział, co zrobić. Jednak po chwili usłyszał głosy:
- Mamo, mamo, zostaw go!
- Tak, zostaw!
- Hihihihhihi, Ta-taaa-takaaa!
- Siedź cicho, Ed!

Oczy Taki zabłysły. To byli jego "znajomi" - Shenzi, Banzai i Eddy, którzy wyskoczyli z czaszki słonia. Podbiegli do hien. Największa z nich była najwyraźniej ich matką, bo zaczęła z nimi rozmawiać.
- Kto?! - przeraziła się. - To jest dziedzic Lwiej Ziemi?!
- Tak, mamo. - zaczęła Shenzi. - Ale... on jest z nami.
- Nie wierzę żadnemu dziedzicowi Ahadiego... - zawarczała odwracając się do Taki. Ten mimo, że zobaczył w jej oczach niesamowitą nienawiść, nie lękał się jej, stał prosto i nic nie mówił. Nawet, kiedy hiena zrobiła następny krok. - To lew jak każdy inny... jeśli przyniosę przywódcy jego zwłoki, bardzo się ucieszy... - tu zawyła przeraźliwie i już chciała skoczyć na księcia, który nagle przywarł do ziemi; jednak między nią a Takę wskoczyli Shenzi i Banzai.
- Nie! - wrzasnął Banzai. - On nas uratował!
Rozległ się cichy, acz niski i silny głos kogoś obok.
- Uratował wam życie...? - zapytał nadchodzący samiec hieny. To musiał być ów przywódca, bo otaczała go liczna eskorta. Taka zamarł, gdy zobaczył liczne blizny na jego ciele. Nie miał oka, a pysk podzielony 4-ma bliznami. Jak gdyby od ciosu lwa. Ale dużego, silnego lwa. Łzy podeszły mu do oczu. Wiedział już, kto mu ten cios zadał.
- Tak, uratował. - zaczęła Shenzi. - Panie, gdyby nie on, jego ojciec zabiłby nas. Rozmawialiśmy z księciem, kiedy nadszedł wraz z Gwardią... - spuściła głowę, a przywódcę wyraźnie rozjuszyło słowo Gwardia.
- Morto... - zaczął jeden z towarzyszy przywódcy, zwracając się do niego. - Ahadi jakiś czas temu, kiedy Shenzi, Banzai i Eddy wrócili z granicy, zaatakował naszych. Niechybnie zginęliby, gdyby nie fakt, że młody lew, który im towarzyszył, spłoszył hieny. Z opisu zwiadowców wyglądał na jednego z synów Ahadiego... miał skazę na oku...
 Morto podszedł do Taki. Wszyscy odsunęli się, myśląc, że go zabije, albo przepędzi. Ten jednak patrzył na niego uparcie. W końcu książę odważył się coś powiedzieć.
- Coś nas łączy, panie. - i spojrzał wymownie na jego oko, po czym obrócił łeb tak, żeby jak najwyraźniej pokazać mu swoją bliznę.
- Kto ci to zrobił?
- Ojciec, panie.
 Morto jakby się przestraszył. Nie sądził, że okrucieństwo króla Lwiej Ziemi sięga tak daleko. Odetchnął głęboko.
- Po co tu przyszedłeś? To nie jest miejsce dla ciebie.
- Przyszedłem powiedzieć wam, że jestem po waszej stronie. I powiedzmy, że nie darzę ojca szacunkiem za to, co mam na oku. Za to, że faworyzuje mojego brata, Mufasę, który został przez niego wytypowany na króla. Mufasa ośmiesza mnie, odebrał mi koronę, a nawet... to, co kochałem.
- Jesteś za smarkaty na to, żeby iść ze mną na układy. - warknął Morto.
- Nie chcę się z tobą targować ani iść na układy. Po prostu wiedz, że jest w idealnym świecie Ahadiego lew, który rozumie, jakim barbarzyństwem król się wykazuje, mordując hieny dla zabawy. Gdybyś kiedyś potrzebował, jestem gotów, by ci pomóc. Wyślesz zwiadowcę, a ja stawię się tu w mgnieniu oka.
- Nawet wiem, kto cię tu przywoła. - zachichotała wesoło Shenzi, jednak szybko umilkła, skarcona wzrokiem matki. Hieny rozstąpiły się, aby umożliwić Tace powrót tą samą drogą.
- Idź już. - powiedział Morto.
- Jak każesz, panie... - skłonił się książę i odwrócił się. Gdy zniknął w mgle, skręcił. Postanowił sprawdzić, czy może ufać hienom...