sobota, 12 kwietnia 2014

Król Lew po Tigowemu, cz. 8

   Taka szybko i cicho przechodził między kośćmi, szczelinami w ziemi, kamieniami. Sunął we mgle jak duch. Wiedział, że nikt go na pewno nie zauważy. Szedł bardziej krętą ścieżką, wsłuchując się w równolegle idące głosy hien, które wracały prostszą drogą, z której książę właśnie zszedł. Szedł równo z nimi, by dotrzeć do ich kryjówki. Wiedział, że jest to gdzieś w jaskiniach, jednak nie wiedział, gdzie dokładnie. Musiał więc podążać za ich mieszkańcami. A każdy nieostrożny ruch mógłby go zgubić.

 Dotarł pod groty hien. Poczekał, aż wszyscy wrócą do swoich zajęć. Bezszelestnie wszedł do jaskini, po czym przemykając między skałami jak cień, udało mu się dotrzeć do większej groty, w której najwyraźniej spał przywódca.

 Na końcu komnaty, na wielkiej półce skalnej były legowiska Morto i jego obstawy, która najwyraźniej nie odstępowała go na krok nawet, gdy spał. "Boi się ojca bardziej, niż ognia" pomyślał Taka, parskając cicho sam do siebie. Po całej tej wielkiej jaskini rozrzucone były kości, mięso, legowiska. Tu i ówdzie pełzały jeszcze bardzo małe hieny, dopiero co narodzone. Ich matki spały zbite w jeden kłąb, jakby dla bezpieczeństwa. Przywódca nie wrócił do tej pory? Książę wiedział, że wrócił, jednak jeszcze nie do tej groty. Lew ostrożnie przemknął w stronę legowiska Morto, jednak nie uszedł daleko, bo usłyszał za sobą znajomy głos. To był on.

- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytał ochrypłym głosem. Taka obejrzał się, delikatnie odsłaniając część pyska zza filaru skalnego. Nie widział postaci, która szła jego śladem, bo stanęła dokładnie w miejscu, gdzie cień wejścia do groty graniczył ze światłem pochodzącym z gejzerów przy ścianach. Jeden z nich, położony blisko Taki, niemiłosiernie go denerwował, bo wciąż syczał uparcie, zagłuszając i tak cichą rozmowę przywódcy z nieznajomą. Morto odszedł kawałek od niej, po czym mniej, więcej w połowie jaskini zatrzymał się. Co dziwne, nie było z nim ochrony. Czemu tym razem był bez niej, jeśli było pewnym, że nawet śpi w jej otoczeniu? Aż tak bardzo ufał tej jednej osobie?
- Temu dzieciakowi można ufać. Jest jeszcze zbyt młody, żeby pojąć, jaki talent nosi w sobie. Jest urodzonym przywódcą, jest bardzo inteligentny. Potrzeba mu tylko odpowiedniego wychowania, bo w otoczeniu ojca na nic dobrego nie wyrośnie...

Taka aż jęknął, kiedy usłyszał głos nieznajomej. Na szczęście dla niego, ów irytujący gejzer zagłuszył ten dźwięk. To musiała być ona. Nie było innej możliwości. Nie chciał czekać na koniec rozmowy. Musiał ochłonąć, uciec. Nie wierzył w to, co słyszał.

Uciekł między skałami w stronę niewielkiego źródła światła - szczeliny w ścianie, przez którą księżyc wdzierał się w ponure korytarze jaskiń. Wybiegł stamtąd szybko po czym ruszył główną ścieżką w stronę Lwiej Skały. Nieopodal królewskiej siedziby zatrzymał się. Spojrzał na niebo, na księżyc. Nawet na jego tarczy widział te rubinowe, wielkie i pełne nienawiści ślepia. Otrząsnął się, ślepia znikły sprzed oczu, ale nie z pamięci. W jego głowie pulsowało jedno imię. Myślał tylko o niej.

Nigdy bardziej nie cieszył się z czyjegoś powrotu. Myślał, że przepadła, że zmarła, że już jej nie zobaczy. To ona była jedyną lwicą, którą uważał za piękniejszą od Sarabi. Była jej zupełnym przeciwieństwem, poczynając od postury i kształtu głowy, kończąc na sposobie traktowania króla, książąt, lwów w stadzie. Miał ochotę krzyknąć na cały głos jej imię, potrzebował teraz ją zobaczyć. Na razie jedynie ją słyszał, a im dłużej o tym wszystkim myślał, tym bardziej wątpił w to, że to był jej głos. Może po prostu mu się zdawało? Może ktoś miał podobny głos, może podobnie mówił? Nie, ona była jedna. Jedna jedyna. Niepowtarzalna. To była ona. Królowa nocy, obrończyni uciśnionych, rządna zemsty, tajemnicza i nieuchwytna. To musiała być ONA.


 Książę wrócił bezszelestnie na Lwią Skałę. Ahadiego nie było - Uru czatowała na szczycie skały. Była tylko jedna możliwa pobudka do takiego stanu rzeczy - szukali go. Ale on nie chciał dać się złapać. Nie chciał znów tłumaczyć się z tego, gdzie był, po co był, wysłuchiwać wywodów ojca na temat tego, jaki to on jest nieposłuszny i jak go zawodzi. Nie chciał ranić matki, nie chciał patrzeć na szyderczy uśmiech na pysku Mufasy. O nie. Skrzywił się pod nosem, po czym jak cień przemknął pod nosem całego stada. Położył się obok śpiącego błogo brata, a po chwili i jego zmorzył sen.

Śnił mu się jej głos. Jej oczy wciąż uparcie się w niego wpatrywały, a on biegł w stronę krwistego zachodu słońca. Wciąż słyszał w głowie jej niski, czarodziejski głos.

Powtarzała wciąż jedno zdanie. Uparcie i dobitnie, przymrużając rubinowe, płonące gniewem oczy.

"Jesteś urodzonym przywódcą. Jesteś moim królem."



----
Dziękuję wszystkim za czytanie bloga i miło mi, że cieszy się on zainteresowaniem. Nowe notki nie będą się pojawiały pewnie zbyt często, a jeśli już to pewnie w okolicach długich weekendów, bo wtedy mam tylko swobodny dostęp do komputera i swojego bloga. Nie piszę notek na zamówienie, co nie znaczy, że jeśli ktoś nie może się doczekać, to mi nie jest z tego powodu miło - ale uprzedzam, że nie będę pisała na siłę, bo wychodzą słabe rozdziały. A akurat to opowiadanie jest dla mnie dość ważne, nie chcę, żeby było dla mnie czymś nieprzyjemnym.

~Tiga