wtorek, 13 sierpnia 2013

Król Lew po Tigowemu, cz.6

   Ahadi szedł gniewnie potrząsając grzywą. Za nim Taka, a potem lwy z Gwardii ojca. Wtem król zaczął mówić:
- Posłuchaj mnie uważnie, Taka. Kiedy Mufasa zostanie królem, ty jako jego brat i książę Lwiej Ziemi przejmiesz obowiązki zwiadowcy i Gwardia będzie podążała za tobą.
- Dlaczego ja mam być jego ochroniarzem, podczas kiedy ty sam się chronisz? - zakpił Taka.
Ahadi stanął w miejscu i odwrócił się gwałtownie. Jego nos stykał się prawie z nosem kilkakrotnie mniejszego syna.
- Nie dyskutuj ze mną. - warknął. - Każdy w Królestwie jest winien posłuszeństwo władcy, kim by on nie był. Oczywiście, że król może robić wszystko sam. Ale szkoda by było, żebyś się marnował. - uśmiechnął się fałszywie.
- Tak na prawdę szkoda ci, żeby Mufasie coś się stało w walce. - powiedział i nie szedł dalej za ojcem. - Przecież on jest znacznie silniejszy i potężniejszy ode mnie. No i mądrzejszy. - zaczął wychwalać kpiąco Taka.
Ahadi zaryczał. Wrócił się i stanął przed księciem.
- Słowo twojego króla jest prawem. - warknął i wpatrywał się swoimi zielonymi oczyma w zielone oczy syna, znów tak nienawistnie, tak karcąco.
 Taka nie odpowiedział. Odwrócił głowę i czekał, aż Ahadi kontynuuje marsz. Lwy z Gwardii były zdziwione postawą księcia.
- On byłby lepszym królem... - mruknął Mega do Hakorda. Władca usłyszał to, jednak powstrzymał się od komentarzy. Wierzył bezgranicznie w słuszność tego, że wytypował Mufasę. Był zapatrzony w swoje decyzje.
   Gdy dotarli do granic, ujrzeli stadko hien. Ahadi cicho zakradł się do niego, a pozostali otoczyli je. Taka stał w oddali patrząc pusto na to, jak jego ojciec przygotowuje się do mordu. Wtem poczuł się, jakby piorun w niego uderzył - w oczach zobaczył na ułamek sekundy rubinowe oczy, patrzące w niego z żalem i nienawiścią, a w uszach zagrzmiały słowa "To twój prywatny morderca". Rzucił się rycząc i płosząc ptaki. Hieny zaczęły uciekać. Tylko nieliczne padły ofiarą lwów z Gwardii. Ahadi wpadł w szał. Uderzył Takę w pysk, przewracając go.
- Coś ty zrobił, idioto! - wrzasnął i stanął nad nim.
Taka nie zlękł się. Patrzył w oczy ojca z nienazwanym gniewem i zawiścią.
- Ratuję istnienia, których nie masz prawa unicestwiać. - warknął patrząc odważnie w oczy króla.
 Ahadiego coś tknęło. Był wściekły a jednocześnie zdziwiony, że syn zwraca się do niego w ten sposób. Zrozumiał, że jego syn to coś więcej, niż tylko popychadło. Pojął teraz, jak inteligentny to lew i jak ciężko będzie sprawić, by nie próbował odebrać Mufasie tronu. Zmrok zbliżał się z każdą minutą, czerwona poświata oblała sawannę. Ahadi odpuścił. Warknął tylko na koniec "Za mną".

    Kiedy wrócili na Lwią Skałę, było już ciemno. Od razu położyli się spać. Taka zaś poprzysiągł sobie, że jutro o zachodzie słońca wyjawi Sarabi, jak bardzo ją kocha.
 Młody książę wstał późno. Szybko zerwał się, gdy zorientował się jak wysoko stoi słońce. Wybiegł z groty, jednak szybko coś go zatrzymało. Była to Uru, która zagrodziła mu drogę.
- A dokąd to, śpiochu? - zaśmiała się życzliwie.
 Taka spuścił oczy i uśmiechnął się. Kochał matkę bardziej, niż cokolwiek innego. Nie wyobrażał sobie życia bez niej. Była jego wzorem do naśladowania.
- Właściwie, to nigdzie, mamo... - powiedział i popatrzył się na nią.
- To się dobrze składa, pójdziesz ze mną.
- Dokąd? - zapytał zdziwiony.
- Właściwie, do nikąd, synu... - powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, odchodząc w stronę sawanny.
 Cały dzień spędzili razem na nauce polowania. Tace szło bardzo słabo. Uru to nieco zmartwiło, jednak była doprawdy cierpliwą nauczycielką. Wrócili na Lwią Skałę akurat o zachodzie słońca. Książę szybko odnalazł Sabby. Siedziała na szczycie skały patrząc na Lwią Ziemię.
- Cześć, Sarabi... - powiedział cicho, stojąc za nią. Przestraszyła się, bo przyszedł bezszelestnie.
- O rety... cześć Taka! Przestraszyłeś mnie... - powiedziała.
 Siadł obok i po chwili, nieśmiało spojrzał na nią. Ich wzrok spotkał się. Jej duże, czerwone oczy wpatrywały się w niego ciekawsko. Uśmiechnął się szeroko.
- Sabby, chciałbym ci coś powiedzieć...
- Wiesz, że ja też? - zaśmiała się.
- To ty pierwsza.
- Nie, Taka, nie... to długa historia...
- Chętnie posłucham. - powiedział i przytulił delikatnie głowę do jej szyi. Bał się to zrobić. Ale Sarabi odebrała to najwyraźniej jako braterskie zachowanie.
- Wiesz, zawsze byłeś dla mnie bardzo ważny... - serce młodego księcia zaczęło bić mocniej. - Kocham cię jak brata, dlatego muszę się pochwalić - mam... powiedzmy, chłopaka... - i uśmiechnęła się odwracając wzrok. Taka szybko podniósł się i spojrzał na nią wręcz z przerażeniem. Już chciała go zapytać, co się stało, co on chciał powiedzieć - wtedy usłyszeli wesołe zawołanie:
- Cześć Sabby!
 Mufasa podszedł do niej i przytulił się. Serce Taki rozerwało się na strzępy. W oczach miał łzy, w głowie pustkę. Poczuł teraz tak silną nienawiść do brata, że musiał ją wyładować. Jednak resztki właśnie spalonej przez Sarabi miłości, jaką w sobie do niej miał, nie pozwalały mu na żadne bójki w jej obecności. Odbiegł bez słowa. Lwica wołała za nim, lecz bezskutecznie. Wybiegł z Lwiej Skały i pobiegł pod baobab. Położył się w trawie i zaczął głośno płakać.
Szamotał się sam ze sobą. Drapał o korę drzewa pazurami, ścinał chwasty jednym zamachnięciem łapy. Płakał tak głośno, że Sarafinie nie było trudno go znaleźć.
Poczuł, że ktoś delikatnie go obejmuje i przytula się.
- Odejdź, Sarabi, odejdź proszę! - krzyczał łkając.
- Pomyłka... - powiedziała cicho Saffy. Polizała go po policzku, najczulej jak umiała.
Taka był tak roztrzęsiony, że nie mógł myśleć trzeźwo. Wtulił się tylko w Sarafinę i płakał dalej.

 Sarafina zaczęła mieć pewnego rodzaju żal do Sabby o to, jak Taka czuł się przez nią. Minęły kolejne 3 miesiące. Mufasa sądził, że brat znalazł sobie dziewczynę - owszem, Taka chodził od czasu do czasu z Sarafiną na długie spacery, spali razem na jednym legowisku w grocie, przytulał ją kiedy była smutna... Jednak wiedział, że długo to nie potrwa. Nie czuł już nic, jego serce było zamrożone, popękane. Pewnego wieczora podczas spaceru postanowił jej powiedzieć, że nic do niej nie czuje. Wiedział, że to będzie teraz trudne, bo narobiła sobie nadziei. Wiedział, że skończy się tak, jak z nim i Sarabi - tylko tym razem pokrzywdzona będzie Saffy, nie on. Mieli już prawie rok, wchodzili w wiek nastolatków, zaczynali mieć poważniejsze obowiązki, lekcje od rana do nocy.
- Saffy...? - powiedział, gdy szli nad rzeką koło północy. Księżyc, zawieszony na niebie rogalik - świecił wesoło, jak gdyby nic złego nigdy się nie wydarzyło. Coraz gęstsza, czarna grzywa Taki połyskiwała na niebiesko i zielono.
- Tak? - powiedziała lwica, wtulając się w niego.
- Słuchaj, musisz... musisz o czymś wiedzieć...
Oczy Sarafiny zrobiły się większe, jakby lekko przestraszone słowami Taki, jego niepewnością. Książę zatrzymał się. Saffy usiadła, a on przed nią. Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Jesteś piękna, wesoła, kochana... Jesteś najwspanialszą lwicą jaką znam.
- Dziękuję, ale...
- Jesteś kochana. Ale niestety, nie przeze mnie...
Sarafinę zatkało. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Nie próbowała się kłócić. Nie próbowała wyjaśniać. Jak to ona. Godziła się na to, co przynosił jej los. Rozpłakała się i uciekła. Taka nie próbował jej gonić. To było bez sensu. Nie wrócił na noc na Lwią Skałę. Ruszył na Cmentarzysko Słoni...

Król Lew po Tigowemu, cz.5

   Taka rano obudził się całkowicie oszołomiony. Nie wiedział gdzie jest i jak się nazywa. Obok nikogo już nie było. Słońce stało wysoko, było gorąco.
 Wyszedł z groty i przeciągnął się. Jęknął, bo poczuł kłucie w ranie... która o dziwo nie krwawiła już wściekle. Oko nadal było spuchnięte, ale dało się przeżyć. No i nie bolało już tak, jak w nocy. Rozejrzał się. Pod akacją leżały jak zwykle dziewczyny - Sarafina, Sarabi, Erika, Dalia. Było parno, więc leżały delektując się kawałkiem cienia i najmniejszym podmuchem wiatru. Zanim Taka zdążył podejść do nich, podbiegł do niego Shizasen.
- Cześć! - zawołał wyraźnie uradowany, że widzi go żywego. - Jak oko? Saffy mówiła, że nieźle dostałeś... - tu lekko się zmieszał.
Książę zamiast posmutnieć, roześmiał się.
- Dobrze, już dobrze. Ledwo widzę na to oko... ale da się znieść. - uśmiechnął się. Poszli razem pod akację.
- Cześć Taka! - zawołały dziewczyny zrywając się z miejsc. Sabby nawet chciała mu ustąpić zdobytego największego kawałka cienia, jednak ten ją powstrzymał.
- Nie, dzięki Sarabi, ale nie. Ja na prawdę jeszcze nie umieram... - zaśmiał się pod nosem.
Sarafina zaczęła żywo wychwalać to, jak odważnie się zachował. Zaczęła potępiać zachowanie króla. Taka czuł wyraźnie, że robi to, bo się w nim zakochała.
 Cały dzień spędził w ich towarzystwie, a popołudnie na spacerze z Shizasenem. Uru po owej awanturze, która zakończyła się skazą na oku Taki, cofnęła mu zakaz odchodzenia od niej. Ahadi protestował, jednak został dosadnie stłumiony przez płacz Mufasy i nienawistne spojrzenie królowej. Teraz książę i jego przyjaciel przechadzali się po sawannie o zachodzie słońca. Taka zauważył, że nie ma ani Ziry, ani Hawy. Nie martwił się jednak, bo wiedział, że obydwie są silne. Hawa była już od dłuższego czasu poza domem - od 5 dni nikt jej nie widział. Może Zira poszła jej szukać...?
 Nagle zza drzew wyłoniła się Sarabi. Podeszła do nich i przywitała się. Shizasen wyczuł, że Taka odurzył się jej obecnością, więc w pewnym momencie cicho się ulotnił. Książę zaś aż do samego zmroku spacerował z lwicą, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nie wiedział jednak, że obserwują ich Mufasa i Sarafina...

 Minęły 3 miesiące. Muffy wciąż coraz mocniej oddalał się od Taki. Hawa przepadła, Zira razem z nią. Erika bardzo to przeżywała; mimo prób poszukiwań podjętych przez Uru i Sophie, nie odnaleziono nawet śladu lwic. Taka całkowicie zapomniał o Zirze, zbliżając się z każdym dniem do serca Sabby. Ona też zaczęła coś do niego czuć. Przyszły król zaczął nazywać brata Skazą, ze względu na ranę na lewym oku. Wszystko zdawało się niewinne i beztroskie...
 Taka był już dość pokaźnym lwem, miał już nawet grzywkę nad czołem i grzebień na szyi. Nadal jednak był słabszy i chudszy od Mufasy. Pewnego dnia wyszedł na samotny spacer blisko granicy ze Złą Ziemią. Czuł się nieswojo od samego rana, nosił się z zamiarem powiedzenia Sarabi o swoich uczuciach... Czegoś mu brakowało, miał dziwne wrażenie, że to nie o Sarabi powinien się starać. Nie miał jednak pojęcia, o kogo mogło chodzić. Może o Sarafinę, która oddałaby wszystko za bycie jego księżniczką? Nie... raczej nie. Wtem przemyślenia księcia przerwały chichoty.
- Hhiiihiii, hheeej Eddy, chychychyba ci się coś poplątało. - chichotał młody samiec hieny.
- Weź się nie wygłupiaj, Banzai. Może on faktycznie widział tu jakiegoś lwa. Król niezbyt się ucieszy, jak nas tu zobaczy. Matka miała rację, lepiej stąd wiać, bo nam coś jeszcze zrobią.
- Tchóóóóórzyyyyyysz! - zawył Banzai i zaczął śmiać się tak mocno, że aż padł na ziemię i turlał się przed nogami młodej hieny, która radziła stamtąd znikać.
Taka obserował je z półki skalnej kilka metrów nad nimi.
- Ona ma rację. Mój ojciec nikogo z was nie oszczędzi, jak was tu zobaczy. - powiedział głośno i zeskoczył z owej półki na ziemię przed nimi, robiąc przy tym niemałe wrażenie. Wszyscy troje zbili się pod ścianą w jedną, szarą, roztrzęsioną kulkę.
- Oooo rany! - zawył Eddy śmiejąc się głupawo.
- Zamknij się! - wrzasnął Banzai.
- Książę, wybacz, nas już tu nie ma, my zaraz... - jąkała się hiena, najwyraźniej najbardziej rozgarnięta z nich wszystkich.
Taka spojrzał na nich litościwie.
- A czy ja wam każę uciekać? - powiedział i siadł przed nimi.
Hiena nieco się uspokoiła, podczas kiedy jej towarzysze nadal trzęśli się pod ścianą. Podeszła bliżej.
- Jak ci na imię? Oni to Banzai i Eddy, a ty? - powiedział spokojnie, przyglądając się jej.
- Shenzi... - odpowiedziała cicho. - Ty na pewno synem króla jesteś...? - zapytała z niedowierzaniem. - Nie znam jeszcze przypadku z rodziny królewskiej, który rozmawiałby z hienami... - i spojrzała na niego podejrzliwie jakby w obawie, że zrobi im coś złego.
- Nie każdy musi być tak głupi i jednocześnie tak krwiożerczy, jak Ahadi. - powiedział Taka odwracając głowę. - Z resztą, właśnie taki przypadek poznałaś.
 Hiena uśmiechnęła się lekko. Wtem Banzai, widząc łagodne usposobienie przybysza wobec nich, odkleił się od ściany i Eda, podszedł do Shenzi i wrzasnął:
- A ty kto w takim razie? Bo nie mieliśmy przyjemności!
 Dostał przez łeb od młodej hieny, która nienawidziła gwałtownych reakcji Banzaia. Taka jednak bardzo się tym nie przejął.
- Jestem... - tu zająknął się. Nie chciał zdradzać im swego prawdziwego imienia, żeby ojciec nie dowiedział się, że z nimi trzyma. - Skaza. - powiedział i uśmiechnął się.
Shenzi zmierzyła go wzrokiem. Wtedy do głowy wpadł jej pomysł. Wtedy w powietrzu rozległ się ryk Ahadiego.
- Taka! - wrzasnął.
 Hieny natychmiast zaczęły uciekać wąską szczeliną w skałach, w stronę Cmentarzyska Słoni. Taka nawet nie drgnął. Obejrzał się. Ujrzał ojca na tej samej półce skalnej, na której przed chwilą stał. Wielki lew o złotej sierści i rozwiewanej przez wiatr czarnej grzywie, stał patrząc złowrogo na niego.
- Gdzie ty się szwędasz?! - powiedział gniewnie.
- Ojcze, zdaje się, że po Królestwie wolno mi chodzić jak i gdzie mi się podoba. - powiedział lekceważąco.
 Ahadi i jego towarzysze, lwy z Gwardii Króla - Mega, Waren, Bolaji, Erwin, Biff i Hakord zeszli w dół do księcia. Ojciec skinął na niego i powiedział:
- Mniejsza. Pogadamy w drodze. Chodź za mną.
 Taka nie zamierzał pytać, dyskutować. Każda okazja przejrzenia poczynań ojca była dla niego wielką szansą. Chciał zaprowadzić pokój z hienami, więc znajomość każdych wypadów Ahadiego na nie była znacząca.
 Shenzi spoglądała ze szczeliny w skale na to, jak król, jego syn i jego towarzysze odchodzą powoli, wspinają się na skały i idą w stronę Złej Ziemi. Mruknęła sama do siebie:
- Mieć układy z księciem Lwiej Ziemi... Klawo... - i zachichotała cicho.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Król Lew po Tigowemu, cz.4

   Taka nie mógł zasnąć. Ciągle myślał o tym, co powiedziała Zira. Nie baczył już nawet na to, jaką awanturę po powrocie zrobił mu ojciec. Oko krwawiło bezlitośnie, jego matka leżała obok czuwając.
 Dotknął oka łapą i jęknął z bólu. Spuchło, ledwo co na nie widział, krew płynęła cienkim, acz nieustającym strumykiem.
 Księżyc oświetlał wyjście z groty. Było tak blisko... Pomyślał teraz o ojcu, spojrzał w drugi kąt groty na legowisko pary królewskiej. Ahadi leżał tam sam. Miał jeszcze ślady krwi na łapach.
 Prywatny morderca - to słowo pulsowało razem z bólem oka, z tym, co z niego płynęło. Łzy i krew. Łzy na myśl o tym, że jego ojciec był zdolny do zrobienia mu czegoś takiego. Ta szrama zostanie mu najpewniej do końca życia, będzie długo się goić. Czuł chłód wieczornego wiatru, na przemian z tym, jak ciepły wydawał się teraz jego pysk, obity łapą wielkiego lwa. Nie mógł zasnąć i nie mógł wyjść, wymknąć się. Gdyby to zrobił, Uru natychmiast by się zerwała.
 Zobaczył teraz w pamięci obraz matki, która rzuca się na króla w obronie syna. Zobaczył przerażenie i zdezorientowanie Mufasy. Brat podbiegł do niego, do leżącego bezwładnie na zimnej skale Taki. Przypomniało mu się, co wyszeptał mu leżąc i nie mogąc się w żaden sposób ruszyć, podnieść. Powiedział mu, że go kocha. Muffy zaczął płakać, bo serce rozdarło się między resztki braterskiej miłości, a to, jak pragnął być taki jak ojciec i jak go kochał. Uru rycząc desperacko usiłowała przegnać Ahadiego, który wpadł w szał. Pierwszy raz obydwaj synowie króla ujrzeli prawdziwe oblicze władcy Królestwa.
 Poczuł, że Uru wstaje. Zerwała się i wyszła szybko i bezszelestnie z groty. W oddali słychać było nienawistne i złowrogie wycie hien. Taka pomyślał, że pewnie obiecują zemstę jego ojcu, który dziś znów był na zwiadach w ich sprawie. I pewnie znów zabił ich kilka. A może i całe stado, dwa? Parsknął kpiąco sam do siebie - co to dla takiego potężnego lwa? Co to dla niego? Wycie nasilało się coraz bardziej, jak gdyby się zbliżały, jakby szły się mścić.
  Poczuł, że ktoś znacznie słabszy i mniejszy od Uru kładzie się obok. Obejrzał się ledwo co widząc na swoje lewe oko. Po jego lewej właśnie, zobaczył lśniące w blasku księżyca rubinowe oczy. Znał to spojrzenie.
- Masz to, co chciałeś. Wyrżną nas tutaj jak twój tatuś ich samice. To pewnie samce, które ocalały. - warknęła szeptem Zira, patrząc się w stronę wyjścia z groty, w którym stała Uru. Była cała napięta, ewidentnie spłoszona tym, co słyszy.
 Wielki cień przeszedł obok nich. Był to król, zaniepokojony nieustającymi i nasilającymi się skowytami. Po chwili, stojąc w pełnym świetle, dał znak głową pozostałym lwom. Wstały i ruszyły za swym dowódcą, jednocześnie równieśnikiem, królem. Lwice zeszły się w kąt groty, zabierając ze sobą swe młode. Królowa stała dalej w wejściu, gotowa oddać życie za swe przyjaciółki i dzieci.

 Uru była inna, niż Ahadi. Była też inna niż jej podwładne. Chodziła wszędzie bez służby, ochrony. Traktowała wszystkich jak przyjaciół, wobec wrogów była neutralna, lecz do czasu; gdy przyszło do walki, była bezlitosna. Broniła swego stada, nie po to, by pokazać się jako dobra królowa. Kochała inne lwice jak siostry. Była sprawiedliwą i miłosierną królową. Jednak zbyt często, z miłości, ulegała Ahadiemu. Bardzo często tego żałowała.
 Taka miał teraz nadzieję, że po tym, co się stało, Uru zmądrzeje. Że po tym, jak ujrzała dawno już odczuwaną przez niego nienawiść ojca, przejrzy na oczy i przestanie mu ulegać.
Zira pacnęła go łapą w głowę, co mocno go zabolało.
- Co?! - syknął, patrząc się na nią. Leżeli dalej w tym samym miejscu, z daleka od lwic. Uru nawet nie obejrzała się na nich. Obserwowała światełka zbliżające się ku Lwiej Skale.
- Idą! Spójrz, idą z pochodniami! Musiały dostać się do gejzerów na Cmentarzysku Słoni...
- No i co z tego...? - przerwał Taka obrzucając ją lekceważącym spojrzeniem i odwracając łeb.
Zira była zdziwiona. Do tej pory to ona traktowała tak jego.
- Tak sobie będziesz leżał, podczas kiedy możesz być prawie pewien, że w ciągu najbliższych minut umrzesz?! - warknęła.
 Oko piekło jak diabli, senność nagle go zaatakowała. Był zmęczony walką z bólem, walką o to, żeby rana się zagoiła. Miał dość. Zrezygnowanie ogarnęło go wraz ze świadomością, że ojciec idzie je zabić, nie przepędzić. Nie negocjować, zabić i to dla sportu, nie w obronie swych poddanych czy jego. Nawet nie dla Mufasy, nie dla Uru. Dla siebie. Idzie przelać cudzą krew, która nic nie zawiniła nikomu.
Taka westchnął głośno i powiedział cicho:
- Niech się dzieje co chce...

----
Od Tiggs:
Przepraszam za długie milczenie. Nie miałam czasu ani weny. Teraz czasu znów brak, jednak nieco weny się znalazło. Straszliwie jęczę z bólu, plecy nie dają spokoju po ostatnich wojażach, ale pomyślałam, że skoro przemowa Ziry tak bardzo się spodobała, napiszę coś. Coś, co podtrzyma atmosferę i co da choć namiastkę następnych wydarzeń. Będę na razie niedostępna ze względu na wyjazd, od środy po sobotę i pewnie też niedzielę (14-18 sierpnia, ew. 19).  Trzymajcie się i mam nadzieję, że się spodoba. Piszę teraz póki mam wolny wieczór, może napiszę na tyle dużo, żeby zrobić następny rozdział...
Pozdrawiam wszystkich i dzięki za czytanie opowieści :)
~Tiga