środa, 26 grudnia 2012

Historia Tigary, cz.3

Długo nie pisałam...

Czas to zmienić.
---
 Był wieczór. Słońce prawie znikło za taflą oceanu, a niebo robiło się coraz ciemniejsze. Chmury, przechodzące z różu w fiolet, zbierały się gęsto. Tiga siedziała przy dziobie Millenium i patrzyła się na piękny zachód słońca. Wtem usłyszała głos za sobą. Obróciła się. W cieniu żagla stała ciemna postać.
- Ty jesteś Tiga, prawda? Nowy członek załogi... - tu osobnik przerwał. Po chwili dodał - dziedziczka Katalonii...
- Nie jestem już dziedzicem niczego. Katalonia zatonęła, jakbyś jeszcze nie słyszał. Z resztą, gdyby nie ten smutny fakt, nie byłoby mnie tutaj.
Tiga podniosła się, lecz nie odeszła daleko od dziobu, jedynie trochę przybliżyła się do ciemnej postaci.
- Mogłabym wiedzieć, kim TY jesteś?
- Nikim ważnym... - powiedział cicho tajemniczy przybysz.
- Skromni są zazwyczaj najciekawsi. Wyjdź z cienia, jeśli łaska.
 Lew po chwili wykonał polecenie. Wyszedł na światło. Oczom Tigi ukazał się przystojny, młody lew - w wieku trochę starszym niż Rick, bo miał już całą grzywę, jednak niezbyt gęstą i okazałą. Miał złoto pomarańczową sierść i kasztanową grzywę połyskującą w blasku zachodzącego słońca. A do tego piękne, rubinowe oczy, patrzące nieufnie i z lekkim strachem na nią. Tiga powiedziała głośno, zaczepnym tonem, aby go ośmielić -
- Chyba nie obawiasz się młodszego od siebie, do tego lwicy?
- Zawsze doceniaj przeciwników i nieznajomych, inaczej przecenisz siebie. - odparł nadal przyciszonym głosem.
- No proszę proszę, filozof! - zaśmiała się i ruszyła luźnym krokiem w jego stronę. Zaczęła krążyć wokół niego powoli i spokojnie, nie spuszczając z niego wzroku. - Co tu robisz, przyjacielu?
- Przyszedłem zmienić wartę. Mam dzisiaj nocny dyżur.
- Ooo, jaka szkoda. Zmokniesz! - powiedziała Tiga wskazując chmury. - Wygląda na to, że trochę nas skropi.
- Pewnie masz rację.
- Mam wrażenie, że coś jeszcze chciałeś powiedzieć... - powiedziała z zadziornym uśmiechem stając naprzeciw niego. Patrzył się w nią, jednak wyglądał jak posąg - bez żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym, nieruchomy i nieosiągalny, bez żadnych ekspresji na pysku. Po chwili milczenia odparł -
- Kapitan chce cię widzieć w swojej kajucie.
Tiga odniosła wrażenie, że przybysz jest wobec niej oschły i zdystansowany, wręcz arogancki.
- Ah... a mogę jeszcze przed odejściem usłyszeć twoje imię? Nadal nie wiem, z kim mam przyjemność. - powiedziała oschle i wyprostowała się. Nieznajomy od razu wyczuł, że poczuła się urażona jego zachowaniem, opuścił trochę łeb i postarał się uśmiechnąć.
- Nazywam się Kentai.
 Duma lwicy była jednak mocno dotknięta. Odeszła bez słowa, obrzucając go na do widzenia lekceważącym spojrzeniem.

   Weszła bezszelestnie do ciemnej kajuty Sheparda. Palił się tylko jeden świecznik, ale niewiele dawał, bo jego "gabinet" był doprawdy wielki. Lew stał przy oknie nieruchomo.
- Chciałeś mnie widzieć? - powiedziała głośno Tiga. Shepard nie spodziewał się jej i wręcz podskoczył, gdy usłyszał głos młodej.
- Aah, jesteś... przestraszyłaś mnie. Tak, chciałem się z tobą widzieć. Mam informacje, które powinny cię zainteresować. Siadaj. - i wskazał szeroką sofę. Tiga wygodnie się na niej ułożyła. Shepard usiadł naprzeciw i po westchnięciu parokrotnym zaczął mówić.
- W porcie powiedziano mi, że na Białej Śmierci jest nasz człowiek. Wymknął się jednak po zatonięciu Katalonii i dopłynął do portu ledwo żywy - zdał mi raport z tego, co zamierzają Anglicy.
Tiga wrzasnęła na cały głos -
- Był na Białej Śmierci?! I pozwolił im zatopić Katalonię?! Jak?! Dlaczego?! Na pewno widział, że gdyby nie ten pierwszy celny wystrzał to my zatopilibyśmy ich! Skoro to nasz człowiek to dlaczego nic nie zrobił?!
- Tiga, uspokój się! - krzyknął Shepard, ale z taką mocą i jednocześnie żalem w głosie, że lwica natychmiast umilkła i spojrzała na niego ze łzami w oczach. - Chciał, bardzo chciał wam pomóc! Próbował odczepić Małego Billy'ego z lin, żeby nie mogli oddać celnego strzału. Jednak Anglicy zorientowali się i próbowali go związać, a on wtedy uciekł do szalupy i odpłynął.
- Nie wierzę bydlakowi w ani jedno słowo.
- Sama go spytaj, jest na pokładzie. Nazywa się Ronington.
- Skoro uciekał szalupą, dlaczego nie zabrał mnie i Maroon?
- Bał się, że kula go dosięgnie.
- Nas jakoś nie dosięgnęła.
- Ale jednostkę trudniej trafić, a łódź już znacznie łatwiej. Anglicy widać myśleli, że utoniecie prędzej czy później, zanim ktoś wam pomoże.
- Skoro łódź łatwo trafić, Biała Śmierć mogła od razu tego Roningtona posłać do aniołków. Choćby zwykłymi strzelbami albo działami bocznymi. Co za problem. To jest podejrzane, Shepard. Bardzo.
Shepard jakby dopiero teraz zrozumiał, że faktycznie coś tu się nie zgadza. Już chciał coś powiedzieć, gdy usłyszeli krzyk na pokładzie. Księżyc już wschodził, było całkowicie ciemno. Wybiegli na pokład. Tam już znajdowało się kilku piratów - otoczyli Kentai'ego, który jak się później okazało, próbował zabić Roningtona.
- Co tu się dzieje?! - wrzasnął Shepard.
- Kapitanie! Kentai oszalał! Rzucił się na niego i próbował udusić!
- Ten chłopak padł ofiarą jakichś złych duchów - powiedział udając przerażenie Ronington. Wywołał salwę śmiechu, którą jednak przerwała krzykiem Tiga.
- Milczeć, łachudry! - wszyscy zamilkli, zdziwieni postawą lwicy. - Kentai, co masz na swoją obronę?!
- To jest szpieg! Szpieg z Białej Śmierci! Wyszedł z lampą na pokład! Byłem za masztem, kiedy ujrzałem, jak Ronington macha lampą w stronę mgły na wschodzie. Rzuciłem się na niego żeby doprowadzić go do kapitana! - krzyczał Kentai próbując wyswobodzić się z "uścisku" bosmana Dinsa. Pomagali mu jeszcze Farell i Kniver.
- To gdzie lampa? - zapytał Shepard.
Tiga podbiegła do burty. W toni oceanu dryfowały szczątki lampy. Spojrzała na Roningtona. W jednej chwili przyszedł jej do głowy pewien pomysł.
- Zamknąć Kentaiego w celi pod pokładem. Sąd odbędzie się przed świtem. Rozejść się!
 Po tym, jak załoga znikła z pokładu, lwica podeszła do kapitana.
- Bierz się za ster, Shepard. Zmieniamy kierunek. Płyniemy na zachód. W wodzie były szczątki lampy. Ten jegomość jest szpiegiem. Biała Śmierć nas ściga.
- Tylko po co? Co, postanowili nagle wybić Wielką Dziewiątkę?
- Nie. Oni ścigają Katalonię. A raczej jej dziedzica... - dokończyła cicho i spojrzała z niepokojem na wschód. Wiatr wiał akurat stamtąd. Czuła w nim śmierć i strach, ból i cierpienie. Biała Śmierć deptała jej po piętach, żądała jej krwi...

C.D.N. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz