poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Król Lew po Tigowemu, cz.4

   Taka nie mógł zasnąć. Ciągle myślał o tym, co powiedziała Zira. Nie baczył już nawet na to, jaką awanturę po powrocie zrobił mu ojciec. Oko krwawiło bezlitośnie, jego matka leżała obok czuwając.
 Dotknął oka łapą i jęknął z bólu. Spuchło, ledwo co na nie widział, krew płynęła cienkim, acz nieustającym strumykiem.
 Księżyc oświetlał wyjście z groty. Było tak blisko... Pomyślał teraz o ojcu, spojrzał w drugi kąt groty na legowisko pary królewskiej. Ahadi leżał tam sam. Miał jeszcze ślady krwi na łapach.
 Prywatny morderca - to słowo pulsowało razem z bólem oka, z tym, co z niego płynęło. Łzy i krew. Łzy na myśl o tym, że jego ojciec był zdolny do zrobienia mu czegoś takiego. Ta szrama zostanie mu najpewniej do końca życia, będzie długo się goić. Czuł chłód wieczornego wiatru, na przemian z tym, jak ciepły wydawał się teraz jego pysk, obity łapą wielkiego lwa. Nie mógł zasnąć i nie mógł wyjść, wymknąć się. Gdyby to zrobił, Uru natychmiast by się zerwała.
 Zobaczył teraz w pamięci obraz matki, która rzuca się na króla w obronie syna. Zobaczył przerażenie i zdezorientowanie Mufasy. Brat podbiegł do niego, do leżącego bezwładnie na zimnej skale Taki. Przypomniało mu się, co wyszeptał mu leżąc i nie mogąc się w żaden sposób ruszyć, podnieść. Powiedział mu, że go kocha. Muffy zaczął płakać, bo serce rozdarło się między resztki braterskiej miłości, a to, jak pragnął być taki jak ojciec i jak go kochał. Uru rycząc desperacko usiłowała przegnać Ahadiego, który wpadł w szał. Pierwszy raz obydwaj synowie króla ujrzeli prawdziwe oblicze władcy Królestwa.
 Poczuł, że Uru wstaje. Zerwała się i wyszła szybko i bezszelestnie z groty. W oddali słychać było nienawistne i złowrogie wycie hien. Taka pomyślał, że pewnie obiecują zemstę jego ojcu, który dziś znów był na zwiadach w ich sprawie. I pewnie znów zabił ich kilka. A może i całe stado, dwa? Parsknął kpiąco sam do siebie - co to dla takiego potężnego lwa? Co to dla niego? Wycie nasilało się coraz bardziej, jak gdyby się zbliżały, jakby szły się mścić.
  Poczuł, że ktoś znacznie słabszy i mniejszy od Uru kładzie się obok. Obejrzał się ledwo co widząc na swoje lewe oko. Po jego lewej właśnie, zobaczył lśniące w blasku księżyca rubinowe oczy. Znał to spojrzenie.
- Masz to, co chciałeś. Wyrżną nas tutaj jak twój tatuś ich samice. To pewnie samce, które ocalały. - warknęła szeptem Zira, patrząc się w stronę wyjścia z groty, w którym stała Uru. Była cała napięta, ewidentnie spłoszona tym, co słyszy.
 Wielki cień przeszedł obok nich. Był to król, zaniepokojony nieustającymi i nasilającymi się skowytami. Po chwili, stojąc w pełnym świetle, dał znak głową pozostałym lwom. Wstały i ruszyły za swym dowódcą, jednocześnie równieśnikiem, królem. Lwice zeszły się w kąt groty, zabierając ze sobą swe młode. Królowa stała dalej w wejściu, gotowa oddać życie za swe przyjaciółki i dzieci.

 Uru była inna, niż Ahadi. Była też inna niż jej podwładne. Chodziła wszędzie bez służby, ochrony. Traktowała wszystkich jak przyjaciół, wobec wrogów była neutralna, lecz do czasu; gdy przyszło do walki, była bezlitosna. Broniła swego stada, nie po to, by pokazać się jako dobra królowa. Kochała inne lwice jak siostry. Była sprawiedliwą i miłosierną królową. Jednak zbyt często, z miłości, ulegała Ahadiemu. Bardzo często tego żałowała.
 Taka miał teraz nadzieję, że po tym, co się stało, Uru zmądrzeje. Że po tym, jak ujrzała dawno już odczuwaną przez niego nienawiść ojca, przejrzy na oczy i przestanie mu ulegać.
Zira pacnęła go łapą w głowę, co mocno go zabolało.
- Co?! - syknął, patrząc się na nią. Leżeli dalej w tym samym miejscu, z daleka od lwic. Uru nawet nie obejrzała się na nich. Obserwowała światełka zbliżające się ku Lwiej Skale.
- Idą! Spójrz, idą z pochodniami! Musiały dostać się do gejzerów na Cmentarzysku Słoni...
- No i co z tego...? - przerwał Taka obrzucając ją lekceważącym spojrzeniem i odwracając łeb.
Zira była zdziwiona. Do tej pory to ona traktowała tak jego.
- Tak sobie będziesz leżał, podczas kiedy możesz być prawie pewien, że w ciągu najbliższych minut umrzesz?! - warknęła.
 Oko piekło jak diabli, senność nagle go zaatakowała. Był zmęczony walką z bólem, walką o to, żeby rana się zagoiła. Miał dość. Zrezygnowanie ogarnęło go wraz ze świadomością, że ojciec idzie je zabić, nie przepędzić. Nie negocjować, zabić i to dla sportu, nie w obronie swych poddanych czy jego. Nawet nie dla Mufasy, nie dla Uru. Dla siebie. Idzie przelać cudzą krew, która nic nie zawiniła nikomu.
Taka westchnął głośno i powiedział cicho:
- Niech się dzieje co chce...

----
Od Tiggs:
Przepraszam za długie milczenie. Nie miałam czasu ani weny. Teraz czasu znów brak, jednak nieco weny się znalazło. Straszliwie jęczę z bólu, plecy nie dają spokoju po ostatnich wojażach, ale pomyślałam, że skoro przemowa Ziry tak bardzo się spodobała, napiszę coś. Coś, co podtrzyma atmosferę i co da choć namiastkę następnych wydarzeń. Będę na razie niedostępna ze względu na wyjazd, od środy po sobotę i pewnie też niedzielę (14-18 sierpnia, ew. 19).  Trzymajcie się i mam nadzieję, że się spodoba. Piszę teraz póki mam wolny wieczór, może napiszę na tyle dużo, żeby zrobić następny rozdział...
Pozdrawiam wszystkich i dzięki za czytanie opowieści :)
~Tiga

1 komentarz:

  1. Świetny post, taki wzruszający. Nie lubię Ahadiego, on jest okropny, zachował się podle, a Taka on tylko cierpi, za to, że się ojcu nie spodobał! Ahdi jest koszmarny. Dobrze, że się wyniósł, ale nie dobrze, że teraz będzie atakował, oby mu się to nie udało.
    Uru, jedna z moich ulubionych postaci, dobrze, że się nie poddaje i broni stada.
    Jescze raz szkoda mi Taki, stracił sens życia. Czekam z niecierpliwością na następną opowieść.
    Życze miłego wyjazdu i czekam na Twój powrót.

    Zapraszam do mnie:
    przyjdzieczasinamnie.blogspot.com
    zyciedolphy.blogspot.com
    ksiezniczka-tara.blogspot.com

    Pozdrawiam Zauditu :)

    OdpowiedzUsuń